Wróciliśmy tego dnia na Panfu. Po nauce w szkole Jerfesson dla początkujących czarodziejów, wiemy już naprawdę wiele. Słońce już powoli zaczęło zachodzić, staliśmy na tarasie. Widzieliśmy jak Kamaria pośpiesznie prowadzi Paula do jego pokoju, zamknęła za sobą lekko skrzypiące drzwi, i tyle ich widział. Minęło kilka minut, wpatrywaliśmy się w góry Bitterlandi.
- Czy myślisz, że kiedyś go odnajdziemy?
Zapytała Sue poprawiając swoje rude włosy które poleciały jej na oczy.
- Doszlifowaliśmy swoje umiejętności, więc mamy znacznie większe szanse.
Odpowiedziałem, nadal patrząc przed siebie.
- Ciekawa jestem... Jak on wygląda.
Powiedziała Sue rozmarzonym głosem.
- Normalnie, jak Panda.
Odpowiedziałem, po czym wyszczerzyłem zęby. Sue lekko zaśmiała się.
- Chcesz batona?
Spytałem Sue, podchodząc do automatu.
- Możesz mi jakiegoś wziąć.
Odpowiedziała. Ja upewniłem się, czy nikogo nie ma i wyciągnąłem z kieszeni moją drewnianą różdżkę.
(Wszyscy mamy drewniane) Ta zaświeciła na zielono i po chwili zgasła. Dotknąłem nią automatu a wszystkie rzeczy z automatu zaczęły we mnie strzelać. Dostałem kilkoma puszkami z Coli w brzuch, po czym upadłem na podłogę. Automat dalej wypluwał batony, żelki, gumy, etc. Sue podeszła i zgrabnie wyciągnęła różdżkę. Pomachała nią, a pomarańczowe kule wystrzeliły w stos smakołyków. Słodycze zaświeciły na pomarańczowo i zniknęły, nagle w automacie zaświeciło się na pomarańczowo i były tam wszystkie rzeczy.
- Chyba jednak sama go sobie kupię, prędzej by Cię ten automat zabił.
Powiedziała sarkastycznie.
- Nie gadaj tyle i pomóż mi wstać.
Odpowiedziałem. Sue wyciągnęła rękę i ja złapałem się jej, i byłem już na równych nogach.
Sue różdżką wyciągnęła dwa batony i dała mi jednego. Siedzieliśmy na murku patrząc na ptaki przelatujące nad naszymi głowami.
Było już ciemno. Chłodny wiatr powiewał czasami silniej, a czasami nie. Zeskoczyłem z muru, i podbiegłem do drzwi Paula. Przyłożyłem ucho do dziurki na klucze i usłyszałem taki oto dialog:
Kamaria - Słuchaj Paul! Nie możesz dotykać moich rzeczy, są naprawdę niebezpieczne!
Paul- Ale ja...
Kamaria - Ta książka którą miałeś w łapce, jakie szczęście że jej nie otworzyłeś bo.
Reszty nie usłyszałem, ponieważ Sue złapała mnie za rękę i pociągnęła pod murek.
- Czyś ty oszalał ?!
Zapytała szeptem.
- No co?
Spytałem niewinnie.
- To Kamaria, a ona, nie może dowiedzieć się o naszej magii...
Powiedziała Sue patrząc na mnie.
- Ale ja tylko...
Odpowiedziałem drapiąc się po głowie.
- Tylko co ? Podsłuchiwałeś ich, a gdyby Kamaria otworzyła nagle te drzwi?!
Znów powiedziała dość głośnym szeptem.
- Słuchaj, Kamaria mówiła coś o książce, której Paul miał nie dotykać. I " miał szczęście że jej nie otworzył ".
Musimy to sprawdzić!
Powiedziałem ambitnie.
- Niee. Ja się do tego nie pcham.
Powiedziała Sue kręcąc głową.
- Rób jak chcesz, ja tam idę.
Powiedziałem wstając. Byłem już na ostatnim schodku, kiedy zobaczyłem jak Sue idzie za mną.
- No i co? Skusiłaś się?
Spytałem z uśmieszkiem.
- Ja idę z Tobą, bo byś od razu coś schrzanił.
Odpowiedziała ZNÓW z sarkazmem.
- Ja ? Ja sobie poradze!
Powiedziałem.
- No to zobaczymy, narka!
Powiedziała po czym zniknęła.
Otworzyłem drzwi do pokoju Kamarii, paliło się kilka świec, przez co nie było ciemno. Jednak takie światła, były dla mnie za słabe. Wyjąłem różdżkę i zaświeciłem ją. Zielone światło otoczyło całą komnatę.
Podszedłem do półki z książkami. Na ziemi leżała książka. Podniosłem ją, nie miała ona tytułu. Z dwóch stron była ciemnobrązowa.
" Jakie szczęście że jej nie otworzyłeś "
Ta myśl przyszła mi do głowy. Wahałem się, czy otworzyć tą książkę.
- Lepiej żałować że się coś zrobiło, niż żałować że się czegoś nie zrobiło...
Powiedziałem sam do siebie i otworzyłem książkę.
Nagle strony książki same się przewracały, i zaczęły świecić na różne kolory. Powstał wir, ja upuściłem książke, a ona wessała mnie...
Co było dalej dowiecie się później...
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz